K. Błażejewski, Smutny koniec asa wywiadu, Express Bydgoski, 2009 r.
Źródło: www.express.bydgoski.pl
Był niesamowicie skuteczny, do tego uchodził za wielkiego szczęściarza i człowieka działającego niekonwencjonalnie. By przejrzeć plany hitlerowskich Niemiec, do współpracy wciągnął nawet przestępców. Dlaczego zatem major Jan Henryk Żychoń popadł w niełaskę?
Jan Henryk (imiona na cześć gen. Dąbrowskiego) Żychoń, (na zdjęciu trzeci od lewej), pochodził z Małopolski. Z chwilą wybuchu I wojny uciekł z domu do Legionów, gdzie znalazł miejsce w służbie pomocniczej, a od 1919 służył w wywiadzie. Początkowo na Śląsku, potem (do 1930 roku) w Gdańsku. Bardzo szybko awansował (1935 r.) do stopnia majora.
W latach 30. XX wieku działalność wywiadowcza przeżywała swoje wielkie dni. Po pełnej napięć Europie bez przerwy krążyli szpiedzy, mozolnie budując siatki wywiadowcze. W tym okresie aż 60 procent wszystkich ściśle tajnych dokumentów, przejmowanych przez polski wywiad, pochodziło z Bydgoszczy. Działała tam Ekspozytura nr 3, kierowana przez majora Jana Henryka Żychonia, obejmująca swym zasięgiem Prusy Wschodnie i Zachodnie oraz Wolne Miasto Gdańsk.
Starosta wśród wrogów
Była to najlepsza polska placówka wywiadowcza w międzywojniu. Dla porównania, na naszej wschodniej granicy udawało się w tym czasie przejąć wartościowy dokument raz na kilka tygodni... Nic dziwnego, że w środowisku tajnych służb major Żychoń był uważany za szczęściarza, ale i jednocześnie podważano jego umiejętności.
Historycy potwierdzają, że działalności Żychonia rzeczywiście sprzyjały ówczesne warunki i szczęście, które go nie opuszczało. Wskazują też na umiejętności i wyjątkową osobowość majora. Zdaniem Przemysława Olstowskiego, autora biografii asa polskiego wywiadu, Żychoń dążył do celu nie cofając się przed niczym. Cel w jego rozumieniu uświęcał każde środki. Z szantażem i przekupstwem na czele.
Rzadkie zdjęcie majora Żychonia w cywilu. Tu razem z żoną.
Wrogów miał wielu. Należał do nich Julian Suski, starosta bydgoski, który bez ogródek nazywał Żychonia birbantem, pijakiem oraz człowiekiem szastającym państwowymi pieniędzmi i prowadzącym niejasną grę. Bo, faktycznie, majora najczęściej spotkać można było poza biurem w... lokalach. Na działalność wywiadowczą w Niemczech w II RP nastawione były trzy ekspozytury terenowe: w Katowicach, Poznaniu i Wolnym Mieście Gdańsku. W 1930 roku, kiedy działalność placówki gdańskiej została sparaliżowana, przeniesiono ją do Bydgoszczy i połączono z poznańską. 15 listopada tego roku została uroczyście otwarta jej siedziba przy ul. Cieszkowskiego 2.
Od samego początku bydgoskiej ekspozyturze szefował mjr Żychoń, przedtem szef gdańskiej placówki, który zabrał stamtąd większość swoich pracowników. Z ciasnej siedziby przy Cieszkowskiego ekspozyturę przeniesiono na Gdańską 121, a od 1935 do specjalnie w tym celu wybudowanego budynku na Bielawkach przy rondzie Wielkopolskim, gdzie dziś mieści się Komenda Policji Bydgoszcz-Śródmieście.
Największym sukcesem majora Żychonia była akcja „Ciotka”, której nazwę zmieniono później na „Wózek”. Wykradaniem i fotografowaniem niemieckiej poczty zajmowali się agenci zwani w ówczesnym żargonie wywiadowczym kunami. Byli to przestępcy - kasiarze, włamywacze, którym darowano karę więzienia w zamian za pracę na rzecz polskiego wywiadu, ale także robotnicy kolejowi, maszyniści, zawiadowcy stacji, kierownicy poczt i urzędnicy polskiej administracji w Wolnym Mieście Gdańsku.
Powrót z jednej z tajnych akcji? Pewne jest, że to zdjęcie mjra Żychonia zrobiono w podwórzu bydgoskiej siedziby Ekspozytury nr 3.
Agenci i mściciele
To właśnie oni, wyposażeni w łomy, młotki i obcęgi, autentyczne niemieckie plombownice, pieczęcie lakowe i inne narzędzia wyrzucali z wagonów w ściśle określonych miejscach zapieczętowane worki z pocztą. W ciągu kilku godzin zawartość była dokładnie przeglądana, fotografowana i ponownie starannie pakowana, tak by nie zostawiać najmniejszego śladu jej penetracji. Worki ponownie plombowano i przy pomocy zaufanych ludzi ładowano do wagonów pocztowych, które w składach niemieckich pociągów miały opuścić polski „korytarz”.
Sławą Żychonia okryło też pozyskanie jako agentów Wiktora Katlewskiego, księgowego w urzędzie uzbrojenia Kriegsmarine w Berlinie, Pauliny Tyszewskiej, konkubiny zastępcy szefa Abwehry w Wolnym Mieście Gdańsku, oraz Eriki Bielang, sekretarki w dowództwie okręgu Luftwaffe w Królewcu. Materiały w ten sposób pozyskane miały ogromne znaczenie w rozpoznaniu poczynań tak niemieckiego wywiadu, jak i przygotowań Niemiec do wojny.
Bydgoska ekspozytura posiadała zwykle od 40 do 70 informatorów w Niemczech. W większości byli to mieszkający tam Polacy. Po wpadce Eriki Bielang, ściętej toporem w Berlinie, odpowiedzialnego za to Władysława Mamela udało się ludziom Żychonia zwabić do Gdyni i wykonać na nim wyrok śmierci. Innym razem major wysłał do Gdańska specgrupę, która niebezpiecznego byłego agenta, służącego obecnie Niemcom, zlikwidowała na miejscu.
W tarapatach
Sytuacja Żychonia, który przez lata uchodził za asa wywiadu, diametralnie zmieniła się po kampanii w 1939 roku. Przypisano mu, m.in., odpowiedzialność za koszmarną wpadkę, jaką było pozostawione dossier polskich szpiegów w warszawskim Forcie Legionów. Hitlerowcy odnaleźli je i aresztowali ponad 100 osób, z których 10 skazano na karę śmierci i ścięto, m.in., Paulinę Tyszewską. Nie było wśród nich uczestników akcji „Ciotka” - kilkadziesiąt osób w nią zaangażowanych już w 1934 roku przezornie Żychoń skreślił z ewidencji.
Zarzuty okazały się niesłuszne. W ręce Niemców trafiły kopie wykonane w centrali wywiadu dla celów archiwalnych. Żychoń dopilnował, by wszystkie akta z bydgoskiej ekspozytury zniszczono w czasie ewakuacji w 1939 roku.
Mimo to przyjęcie Żychonia we Francji przez nowy rząd emigracyjny nie było miłe. Powstała teza o odpowiedzialności wywiadu, szczególnie skierowanego na Niemcy, za brak efektów działania, a nawet o współdziałaniu z hitlerowcami. Do tego doszła plotka o zdefraudowaniu przez majora znacznych pieniędzy.
Dopiero dzięki interwencji aliantów udało mu się wrócić do służby. Z Anglii kierował organizacją polskich placówek wywiadowczych w Europie. I tu odnosił sukcesy. Ataki na niego nie ustały jednak. Wygrał nawet proces o pomówienie, ale rozgoryczony treścią wyroku - niewyjaśniającego całej sprawy - poprosił o skierowanie na front. W lutym 1944 Jan Henryk Żychoń znalazł się w 2. Korpusie Polskim we Włoszech. 16 maja 1944 roku podczas szturmu na Monte Cassino został postrzelony i następnego dnia zmarł.
***
Jak słusznie donosi zaprzyjaźniony z nami Zespół Polskiego Portalu Naukowego:
"Poniższy artykuł obala czarną legendę mjr Żychonia i II Oddziału (zajmującego się polskim wywiadem i kontrwywiadem). II Oddział prawdopodobnie specjalnie zostawił te adresy Niemcom w celach dywersji informacyjnej. Najlepszym dowodem, że ten element czarnej legendy, że dane polskiej agentury przez niedbalstwo Żychonia i kierownictwa II Oddziału wpadły w ręce Niemców jest fakt, że po klęsce Francji w 1940 roku nasz Rząd RP w Londynie przekazał Brytyjczykom siatki polskiego wywiadu, które stały się w tym czasie jedynymi siatkami na kontynencie, którymi dysponował legendarny wywiad brytyjski. Natomiast sam major Żychoń również kierował, jak dowiadujemy się z poniższego artykułu, siatka swoich agentów w Europie okupowanej przez Niemców.
Chyba też sami Niemcy nabrali w tej sprawie wątpliwości gdyż w warunkach wojny tylko 10. z pośród 100. zidentyfikowanych do rzekomych naszych agentów zdecydowali się zgilotynować."